Witajcie po dłuższej przerwie :)
Pomiędzy obowiązkami znalazłam w końcu czas by dodać jakąś notkę, a właściwie powylewać tu trochę frustracje i wielki żal. Jak wiecie zresztą- to jest główne założenie mojego bloga- podzielić się z Wami moimi emocjami po jakimś tam bardziej znaczącym dla mnie wydarzeniu.
W końcu mam świetny..wróć! - wręcz ZAJEBISTY zespół, zaczęliśmy koncertować- jestem mega happy z tego powodu. Ale irytujący jest fakt, że rzadko zdarza się dobry akustyk. Bo akustyk moi mili może konkretnie poszarpać nerwy. Jeszcze nawet nie umie się przyznać do błędu, nie przeprosi. Tylko wymiguje się że "był zmęczony", "nikt go nie poinformował, że trzeba będzie jakiś zespół konkretnie nagłośnić". No mówię Wam- ręce opadają. No i podczas wykonywania utworów bawił się parametrami, tak, że warunki koncertowe stały się niezwykle ekstremalne. Ale ale ale...nas tak łatwo nie da się stłamsić i zgasić. Jak zawsze- daliśmy z siebie wszystko- zagraliśmy koncert pomimo, że słabo, a momentami nawet WCALE się nie słyszeliśmy- ani siebie ani wzajemnie- po prostu nic. Jedynym wyznacznikiem były uderzenia perkusisty, reszta - szła z pamięci. Doświadczenia, doświadczenia, doświadczenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz